Strony

Saturday, March 15, 2014

Part I: Grand Canyon & Monument Valley


Nasza pierwsza wycieczka poza granice Teksasu to był prawdziwy road trip...pięć dni jazdy, jedna płyta z kilkunastoma kawałkami (przesłuchana n ilość razy), cztery stany (Nowy Meksyk, Arizona, Utah, Kolorado) i w sumie pokonanych około 2.600 mil (ponad 4.000 km)!

Decyzja o wycieczce zapadła na niecałą dobę przed wyruszeniem w drogę. Wieczorem zdążyliśmy wrzucić rzeczy do prania, trochę się spakować, nagrać płytkę z muzyką, wydrukować mapy z google maps i mniej więcej określić gdzie uda nam się dotrzeć przy założeniu, że mamy pięć dni. Padło na Wielki Kanion czyli podróż na zachód. Rano kończyliśmy prasowanie, pakowanie, przyrządzanie kanapek i nie pozostało już nic innego jak tylko hit the road

Pierwsze godziny jazdy upływały szybko. Zachodni Teksas widziany z drogi to niezbyt ciekawe pustkowia i liczne pola naftowe. W Nowym Meksyku krajobraz stawał się coraz bardziej pustynny, a wzdłuż autostrady biegły tory kolejowe, po których jechały ciągnące się w nieskończoność pociągi towarowe. Widzieliśmy transport czołgów do pobliskiej bazy wojskowej. Na prostej po sam horyzont drodze mijaliśmy głównie ciężarówki. Zapadał zmierzch i była już pora na zmianę za kółkiem. Przyszła mi w udziale bardziej wymagające część trasy, bo ruch na autostradzie wzmagał się w miarę zbliżania się do aglomeracji miejskiej czyli do Albuquerque. Tam mieliśmy spędzić pierwszą noc, ale M zaproponował żebyśmy zjechali z autostrady do miejscowości Moriarty, przez którą przebiega legendarna dziś droga 66 (główna trasa, łącząca wschód Stanów z zachodnim wybrzeżem, zanim powstał międzystanowy system autostrad). Na bardzo długim odcinku, przebiegającym przez północy Teksas, Nowy Meksyk i Arizonę, droga 66  wije się wzdłuż autostrady, pojawiając się raz z lewej, raz z prawej strony, niczym cieniutka asfaltowa nitka. Dzisiaj stanowi tylko atrakcję turystyczną i przypomina o dawno minionych latach swojej świetności i dobrobytu w małych przydrożnych miasteczkach. Jakiś czas przed przyjazdem do USA przeczytałam świetną książkę Doroty Warakomskiej Droga 66 o jej podróży przez Stany, dlatego możliwość zobaczenia kawałka tej legendy na własne oczy wydawał mi się niesamowity. Miasteczko zwiedziliśmy szybciutko dopiero na drugi dzień po wczesnej pobudce. Zrobiliśmy kilka zdjęć neonów i graffiti nawiązującym do symboliki drogi 66 i ruszyliśmy w stronę Albuquerque i dalej a zachód. Ziemia miała już coraz intensywniejszy pomarańczowo-różowy kolor. Do Wielkiego Kanionu mieliśmy jeszcze około 6 godzin jazdy. Minęliśmy tabliczkę zakazującą podwożenia autostopowiczów z dopiskiem, że w pobliżu znajdują się zakłady karne (czyli ostrzegająca o realnej możliwość zabrania do auta psychopatycznego mordercy, który zbiegł  właśnie z więzienia). Przed oczami stanęły mi scenariusze wszystkich amerykańskich thrillerów, w których beztroska, jadąca na wakacje zakochana para  zabiera do auta nieznajomego, małomównego człowieka...


Na szczęście, na pierwszym przystanku w centrum turystycznym, zaraz po przekroczeniu granicy z Arizoną, zaopatrzyłam się w ogromną ilość broszurek, map i gazetek o atrakcjach stanu i skierowałam swoje myśli w przyjemniejszą stronę:)

Do Wielkiego Kanionu dotarliśmy wczesnym popołudniem i na południowej obręczy spędziliśmy całą resztę dnia do zachodu słońca. To miejsce jest najpiękniejsze wczesnym rankiem albo właśnie o zachodzie słońca, kiedy padające na skały pod małym kątem promienie ukazują przeróżne barwy skał. Niesamowite jest to, że to nietknięte przez człowieka dzieło potężnych sił przyrody jest jednocześnie tak ogólnodostępne dla wszystkich ludzi, niezależnie od wieku i sprawności fizycznej. Pod samą krawędź kanionu, do głównego punktu widokowego, można dojechać własnym samochodem (na miejscu można poruszać się tylko darmowymi autobusami zabierającymi wszystkich chętnych z jednego do drugiego punktu). Zeszliśmy z M kawałek ścieżką w dół, zejście w dół do samej rzeki i z powrotem w górę w ciągu tego samego dnia nie jest rekomendowane o czym informują liczne tabliczki (szczególnie latem kiedy łatwo się odwodnić i przecenić swoje siły). Wchodząc do góry, na godzinę przed zachodem słońca, minęliśmy trójkę młodych ludzi, którzy przeszli całą trasę z północnej obręczy kanionu. Dwie młode kobiety i młody mężczyzna. Na górze, czekając na autobus, te dwie kobiety położyły się ze zmęczenia na asfalcie i rozmawiały o tym jak dobrze już w końcu nie musieć iść. Przeszły pewnie sporo mil, ale same stwierdziły że trudno to ocenić, szczególnie gdy idzie się pod górę. Zazdrościłam im trochę, nie ma nic lepszego od tego poczucia satysfakcji z wyczerpującego wejścia na szczyt.


Po zachodzie słońca wróciliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę znanej z westernów i reklam Marlboro, położonej na terenie rezerwatu Indian Navajo, Doliny Monumentów. Na terenie Parku Narodowego Wielkiego Kanionu obowiązywało duże ograniczenie prędkości z powodu przechodzących przez drogę łosi i jeleni. Sami widzieliśmy przynajmniej trzy, czujność M uchroniła nas przed zderzeniem z jeleniem który pojawił się nagle przed naszym samochodem. Jechaliśmy drogą nazwaną Desert View, ale niestety nie widzieliśmy zupełnie nic bo dokoła panowała kompletna ciemność. Noc spędziliśmy w miejscowości Tuba City, znanej z wydobywaniu uranu, w połowie drogi do Monument Valley. 


Dolina na żywo wygląda fantastycznie, formacje skalne można objechać ze wszystkich stron jadąc kilkunasto- milową trasą. Najlepiej mieć jednak auto terenowe albo z napędem na cztery koła. Przy wjeździe do doliny polecono nam jechać bardzo wolno i ostrożnie, ale i tak zdecydowaliśmy się zawrócić i nie przejechać całej trasy, bo po prostu szło to bardzo mozolnie.

Wszyscy robili sobie zdjęcia w tym samym miejscu widokowym, więc ustawiliśmy się w kolejce jako trzecia para. Przez nami były dwie azjatyckie pary, które nas strasznie rozśmieszyły swoimi sesjami zdjęciowymi. Młoda Azjatka z pierwszej pary, specjalnie na potrzeby zdjęć, wskoczyła w 10 cm szpilki ze świecącymi kamyczkami, a jej partner fotografował ją ze wszystkich możliwych stron. Druga para miała za to fajny pomysł na zdjęcie, który od nich za pozwoleniem podkradliśmy:)


1 comment :