Strony

Wednesday, February 26, 2014

Let's rodeo San Antonio

8 sekund - tyle jeździec musi utrzymać się na byku trzymając się tylko jedną ręką żeby jazda została zaliczona. 8 długich sekund kiedy rozwścieczone zwierzę ma tylko jeden cel: zrzucić cię ze swojego grzbietu. Bull Riding to ostatnia, najniebezpieczniejsza z konkurencji rodeo. 


Pozostałe konkurencje polegają m.in. na utrzymaniu się na koniu, wyścigu pomiędzy beczkami, na sprawdzeniu umiejętności posługiwania się lassem. Oprócz cowboyów, swoją prędkości i umiejętności jeździeckie testują także, ubrane od stóp do głów na różowo, cowgirls :) Dużą uwagę publiczności przykuła konkurencja polegają na utrzymaniu się na grzbiecie owcy, w której brali udział najmłodsi kowboje :) Cztero-, pięcio- i szęścioletni, ubrani oczywiście jak prosto z westernu, w jeansy, kraciaste koszule, kapelusze i wysokie skórzane buty. W niektórych widać było zalążki prawdziwego talentu. Wszyscy zostali nagrodzeni ale wygrał tylko jeden i to najmłodszy! 


Podobno rodeo narodziło się na ranczach. Początkowo rywalizacja obejmowała tylko sąsiadujące ze sobą farmy a jej celem było wyłonienie tego, kto najszybciej i najsprawniej radzi sobie z codziennymi pracami przy zwierzętach. Dzisiaj jest w wielu w stanach, w tym także w Teksasie, sportem narodowym.

Rodeo w San Antonio trwało od 6 do 22 lutego, było ogromnym i profesjonalnie zorganizowanym wydarzeniem sportowym, którego nie mogliśmy przegapić. Codziennie, przez dwa tygodnie na arenie AT&T Center (na której najczęściej rozgrywane są mecze koszykówki San Antonio Spurs) odbywało się  około dwugodzinne rodeo show, a po w nim na arenę wjeżdżała scena ze sprzętem muzycznym, całym nagłośnieniem i w ciągu pół godziny o ostatniego popisu umiejętności kowboja rozpoczynał się koncert. 

Muszę przyznać, że Amerykanie zadbali o oprawę imprezy. Wokół głównej hali sportowej powstało całe miasteczko z mnóstwem niezdrowego jedzenia (zjedliśmy corndoga czyli parówkę w cieście kukurydzianym na patyku), z małym parkiem rozrywki, halą targową, halami w których odbywały się pokazy koni, bydła, świń, kóz - całego żywego inwentarza. 


FILM 1:

FILM 2:

Tuesday, February 18, 2014

Downtown San Antonio

W czasie kilku już spacerów z aparatem fotograficznym po downtown starałam się zrobić zdjęcia, które oddadzą jak najlepiej klimat miasta. Nie było to łatwe zadanie. Dla naprawdę dobrego ujęcia musiałabym stanąć na środku ulicy i zatrzymać cały ruch drogowy, albo stanąć jak krowa na środku przejścia dla pieszych. Nie miałam na to odwagi. I tak już niemalże ekstrawagancją jest korzystanie z prawdziwego aparatu fotograficznego, gdy wszyscy wokół pstrykają zdjęcia iPhonem.


To jakie właściwie jest to SA?  Po pierwsze, dlaczego tak mało o nim "słychać", skoro jest siódmym pod względem liczby ludności miastem w całych Stanach, a drugim w Teksasie? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, być może to przez brak typowej dzielnicy finansowej ze szklanymi drapaczami chmur. Co ciekawe, najwyższe wieżowce w Teksasie znajdują się w Houston oraz w Dallas, ale stolicą całego stanu jest Austin. Jednak, aby zrozumieć historię Teksańczyków, trzeba zacząć właśnie od San Antonio. To tutaj znajduje się twierdza Alamo, którą broniono przed meksykańskimi wojskami do ostatniej kropli krwi, przy braku szans na zwycięstwo. Nie zwiedziliśmy jeszcze tego ważnego historycznie zabytku, przez krótkie godziny udostępnienia obiektu dla zwiedzających w styczniu i lutym.  


Przez centrum miasta przepływa rzeka, wzdłuż obu brzegów której ciągnie się spacerowa promenada, tzw. Riverwalk, o długości około 4 km. W ciągu dnia przechadzkę umila cień drzew, widok palm i wielu łukowych mostków. Miejsce staje się wręcz magiczne po zachodzie słońca, dzięki wypełnionym po brzegi restauracjom, barom, dźwiękom dobiegającej z nich muzyki i światłom odbijającym się od tafli wody. Na Riverwalk spędziliśmy oczywiście Valentine's Day :)

Tuesday, February 11, 2014

Enchanted Rock State Natural Area & Fredericksburg

Niewiele jest rzeczy, które kojarzą mi się z Ameryką tak bardzo jak wyruszenie w drogę i pokonywanie dziesiątek, setek mil aż do zachodu słońca. Prawdziwą Amerykę widać dopiero poza miastem, na trasie. Wielkie przestrzenie, samotne skrzynki pocztowe na poboczach, rancza, bydło. 

Początkowo na cel naszej pierwszej wycieczki za miasto wybraliśmy jedynie Fredericksburg - małe, malownicze miasteczko oddalone jakieś 60 mil od San Antonio, z szerokimi ulicami, hotelikami, rastauracyjkami, sklepikami, którego dzisiejszy charakter jest w dużej mierze wynikiem napływu na te tereny, w drugiej połowie XIX wieku, emigrantów z różnych europejskich państw, a w szczególności niemieckich emigrantów znad Renu. Od rana zapowiadała się piękna, ciepła niedziela, dlatego zdecydowaliśmy się  wydłużyć naszą małą wyprawę i w pierwszej kolejności pojechać jeszcze dalej na północ, wgłąb krainy zwanej Hill Country, by dotrzeć do Stanowego Obszaru Przyrodniczego Enchanted Rock. Zwiedzanie miasteczka zostawiliśmy na koniec - jak się później okazało - jako przystanek w drodze powrotnej.


Pełne wzniesień, zboczy i  pagórków  Hill Country było niegdyś siedzibą plemion indiańskich - Apaczów, Tonkawów, Komanczów. To kraina, w której można liczyć na spotkanie pradawnej Ameryki, pozostałości świata z dalekiej przeszłości, w którym oddawano cześć i należny szacunek niezbadanym tajemnicom natury.


Enchanted Rock (Zaczarowana Skała) to jedna z największych na zachodzie USA formacji skalnych. Trudno mi określić, ile zajęłoby wejście na wierzchołek bez wszystkich przystanków na robienie zdjęć skałom, kaktusom i rozciągającym się wokół widokom, coraz dalej sięgającym horyzontu w miarę wchodzenia do góry. Strzelałabym, że mniej niż godzinkę! Warto było podejść te kilka kroków by móc spojrzeć, z pewnej wysokości, na Hill Country i złapać parę promieni słońca.
Nazwa skały związana jest z indiańskimi wierzeniami, zgodnie z którymi góra jest przeklęta / nawiedzona (ang. hounted). Legenda głosi, że Indianie z plemienia Tonkawa spoglądali na górę ze strachem, gdyż widywali płonące w pobliżu szczytu ogniska oraz słyszeli mruki i jęki, które miała wydawać z siebie góra. Apacze wierzyli, że górę zamieszkują niespokojne duchy poległych w walce wojowników. (klasyka ;) ) Dzisiaj naukowcy wyjaśniają, że legendy o „gadającej górze” wyrosły wokół zjawiska polegającego na kurczeniu się skały podczas bardzo chłodnych nocy następujących po ciepłych dniach, czego to odgłosy mają przypominać właśnie mruczenie, a oświetlona przez księżyc skała po deszczowym dniu miała świecić niczym światło ogniska dobiegające gdzieś z oddali.  


Do miasteczka Friedricksburg przyjechaliśmy dopiero późnym popołudniem, gdy słońce już się kładło, zapewniając nam  tym samym  ulubione światło do robienia zdjęć. Niestety, z zachodem słońca (czyli koło godziny 18) zamykały się już sklepy z ubraniami czy rękodziełem, do których bardzo chciałam wejść. Udało mi się jednak powzdychać do pięknych, kowbojskich butów z kolorowymi, ręcznie wyszywanymi aplikacjami, w cenie od 100 do 500$... oraz do pełnych frędzli, skórzanych kamizelek (must have :) ). W sklepie z pamiątkami można było kupić dosłownie wszystko i jeszcze dwa razy tyle (na wszystkim elementy symboliczne Teksasu) flagi, kapelusze, książki kucharskie, atrapy broni, kieliszki, nie będę już dalej wymieniać.. Rozważałam zakup rękawicy kuchennej w kolorach flagi (niebieski, biały, czerwony) z napisem "Don't mess with Teksas" ale się powstrzymałam. Następnym razem. Jeszcze będzie czas na kupowanie pamiątek, jeszcze się nie wybieramy do domu!:) (Hill Country trzeba koniecznie odwiedzić na wiosnę, bo wzdłuż drogi rośnie mnóstwo dzikich kwiatów.) Musimy też zrobić sobie kiedyś zdjęcie przy znaku drogowym z tym sławnym hasłem!  Fraza "Don't mess with Teksas" jest oficjalnym, chronionym prawem znakiem towarowym Teksańskiego Wydziału Transportu, wykorzystywanym od 1986 roku w ramach rządowej kampanii mającej na celu ograniczenie zaśmiecenia stanu samotnej gwiazdy. Slogan stał się już od tego czasu kultowy i trudno się dziwić:)


Po całym dniu na świeżym powietrzu byliśmy już trochę zmęczeni i bardzo głodni :) Knajpki i restauracje pozostały otwarte. Przed jedną z nich, na małej scenie, kliku starych kowbojów grało na żywo country dla turystów siedzących sobie przy rozstawionych na zewnątrz stolikach. Bardzo sympatycznie! Wielka szkoda, że zrobione ukradkiem muzykom zdjęcia okazały się rozmazane!

M dojrzał malutką pizzerię, serwującą pizzę typu Chicago Style. Przysięgam, była tak pyszna, jak tylko można sobie wyobrazić :) Po pizzy ruszyliśmy w stronę auta, wykonując ostatnie zdjęcia, ślicznie oświetlonym wystawom i fasadom budynków z kamienia wapiennego. 
  

Friday, February 7, 2014

First impressions

Moimi pierwszymi wspomnieniami z Ameryki już na zawsze zostanie nocny przejazd z lotniska taksówką z kierowcą, który chyba minął się z powołaniem, bo byłby świetnym wykładowcą historii państwa i prawa i ten piękny słoneczny poranek następnego dnia, zakupy i hamburger w FIVE GUYS Burgers and Fries. Coś jest takiego z tymi pierwszy obrazami z nowych miejsc, że na zawsze pozostają wyraźne w pamięci. 



Miejsce w którym mieszkamy znałam już przed przylotem ze zdjęć, więc ciekawiło mnie czy rzeczywiście panuje tu wakacyjny klimat jak na fotografiach. Dzięki  rosnącym palmom i kaktusom, gdy wychodzi się na zewnątrz w ciepły wieczór, można poczuć się jak na wczasach, w nadmorskim kurorcie. To jest świetne. Zdjęcia poniżej zrobiłam zaledwie kilka dni temu w przyjemne popołudnie, a ostatnio jest szaro i zimno! Skala Fahrenheita ciągle mnie śmieszy, skala Celsjusza ciągle wydaje mi się dużo łatwiejsza - 0st topnienie lodu, 100st wrzenie wody - ale staramy się przestawić, żeby rozumieć co nieco z prognozy pogody :) I tak np. wczoraj, wyszliśmy z kina i myślałam, że zamarznę w drodze do auta, wiec wykrzyknęłam "it's like 32 degrees or something !?". " Brr, jest chyba zero stopni!" brzmiałoby logiczniej :) Ciekawostka jest taka, że obie skale zbiegają się w temperaturze -40 st, co do czasu uczestnictwa w międzynarodowej wyprawie w Himalaje nie będzie miało większego znaczenia :) Pogoda potrafi się tu zmienić bardzo szybko, nie wiem czy to specyfika klimatu podzwrotnikowego, czy tylko tak jest tu, w Teksasie. Nawet w ciągu jednego dnia jest czasem bardzo różna, a najczęściej do południa szara i chłodna, a potem się nagle wypogadza i mamy środek lata.


Reklamodawcy znają tutaj więcej sztuczek. Pod nasz adres wysyłane są listy z reklamami zaadresowane na jakieś zupełnie przypadkowe nazwiska, a ostatnio otrzymaliśmy kopertę, która miał udawać, że w środku znajdziemy wiadomość od sąsiada. Czego może chcieć sąsiad, może na coś narzeka? List otwierasz w pierwszej kolejności, a to znów reklamówka.


W San Antonio widać mieszankę kultur oraz obecność języka hiszpańskiego w życiu społeczeństwa. Wszyscy wokół posługują się oczywiście językiem angielskim, choć zdarza się, że z naleciałościami czy zniekształceniami ze swoich rodzimych dialektów. No i ten akcent Teksańczyków! Nie ułatwia mi to sprawy:) Za pierwszym razem w sklepie, nie zrozumiałam nic, co do mnie powiedział pan z obsługi, doszło do mnie coś w stylu: "Łałałała, ma'am?",  mam nadzieję, że moja bezpieczna odpowiedź "ok, thx" miała sens :) Amerykanie naprawdę, przynajmniej tu w Teksasie, zaczynają rozmowę od pytania o samopoczucie, "how you doin"?," how are you?", nieważne czy znajomi czy obcy (kelnerzy, kasjerzy), skoro zaraz zaczniemy najkrótszą na świecie wymianę dwóch zdań, to najpierw powiedz mi jak się masz, że u Ciebie wszystko w porządku:). To jest takie zabawne, miłe i skraca dystans...i tam naturalne dla Amerykanów. Jeżeli ludzie mieszkaliby tu w blokach 13- piętrowych, to nie jechaliby wspólnie windą nie odzywając się do siebie. 

W Teksasie się nie chodzi, w Teksasie jeździ się autem. Na chodnikach pustki, z resztą chodnik potrafi się tu urwać w niespodziewanym momencie. Więc nic pewnego, że w ogóle jest możliwe dojście wszędzie na piechotę. Nikt tu nie buduje dróg i skrzyżowań z myślą o ruchu pieszych, dlatego lepiej sobie oszczędzić trudu i podjeżdżać autem do samego celu. Pochodzić można na pewno wzdłuż rzeki w centrum, no i w parkach. 

W marketach obok ogromnego wyboru gotowej, przetworzonej żywności, pełnej cukru i soli jest też bardzo bogaty wybór warzyw i owoców, nasion i orzechów! Ludzie są tu pod tym względem podzieleni. Przeciętni Amerykanie mają możliwości odżywiania się w sposób promujący ich zdrowie, ale chyba głównie z wygody, a może też z kształtowanych od dzieciństwa preferencji smakowych większość z nich nie podejmuje na tym polu właściwych decyzji. Według danych statystycznych, ponad 30% mieszkańców stanu zmaga się, nie tyle z nadwagą, co już z otyłością!  W marketach mijam całe pułki, wypełnione produktami, które pewnie tutaj są podstawą niejednej diety a po które nie mam ochoty sięgnąć. W ramach wyjaśnienia do zdjęcia poniżej: istnieje możliwość kupienia majonezu w mniejszym słoiczku!


Wzrosła nam tygodniowa średnia seansów kinowych do 1 seansu na tydzień. Bilety mają tutaj takie same ceny jak w Polsce, za to kina są w fajniejszym, trochę old-schoolowym klimacie. Na wczorajszym, wieczornym seansie Dallas Buyers Club byliśmy zupełnie sami. M zachwycał się automatami do gier ze swojego dzieciństwa ale nie było tym razem czasu, żeby pograć. Jeszcze nadrobimy!


Poniżej umieszczam filmik z nagranym w ostatnich dniach wywiadem z M dla polskiej stacji radiowej w Chicago. Tematem wywiadu są przede wszystkim metody leczenia miażdżycy, a głównie stosowana w San Antonio pionierska metody usuwania blaszek miażdżycowych z tętnic kończyn dolnych, poniżej kolana. Może dla kogoś okaże się przydatny albo ciekawy.


http://www.wpna1490am.com